Jest taka stara, celtycka pieśń, którą zawsze otwieramy i zamykamy spotkanie w kręgu, zaczynająca się tymi słowy: „Niech krąg będzie otwarty, ale nie rozdarty, niechaj pokój Bogini zagości w sercu twym”. To rodzaj powitania a równocześnie błogosławieństwa, jakiego sobie nawzajem udzielamy. Do siebie nawzajem ją śpiewamy, żeby widzieć i czuć, że ona i on równie mocno jak ja tęsknią za owym „pokojem Bogini”, za bezpieczna przestrzenią wspólnoty, w której nie trzeba udawać kogoś kim się nie jest, w której można zdjąć maskę i odetchnąć z ulgą. Tyle już lat, tylu ludzi uczyłam tej pieśni, a oni przychodzą i odchodzą, jedni niosą ją w swoje życie i tak myślę, że każdy, kogo spotykają może usłyszeć, jak się w nich śpiewa, inni zapewne zapominają, nieliczni zostają, żeby budować tą pokojową przestrzeń i ogrzewać swoim ogniem i podtrzymywać.
A ja? Dlaczego tak wytrwale stoję w tym miejscu? Nawet, jak się przewrócę, to zaledwie podniosę, zanim się obejrzę, a już słyszę siebie śpiewającą „niechaj pokój Bogini zagości w sercu twym”. Co mi daje wiarę, że takie wytrwałe stanie coś zmieni w tym naszym ludzkim świecie, który wciąż i wciąż jest polem walki? Czasami ogarnia mnie zwątpienie i czuję się już bardzo zmęczona tym staniem swoim. Ale to pytanie – czym jest pokój Bogini – ono nie pozwala mi zostać w miejscu zwątpienia, wciąż i wciąż jest żywe we mnie i świeże. Co to naprawdę znaczy: „mieć w sercu pokój Bogini?” Każda odpowiedź prowadzi do kolejnych pytań, więc wchodzę coraz głębiej i głębiej i odkrywam, że on nie potrzebuje ani tej wielkiej wiary, jaką miałam, ani nadziei, ani tych wielkich oczekiwań, które za nadzieją zawsze podążają, co ma z tego wyniknąć i dlaczego tak, nie inaczej. Nie potrzebuje nic gromadzić, żadnych osiągnięć, ani nawet mądrości, ani oświecenia, niczego trwałego, dla serca to tylko ciężar, który musi dźwigać.
A wszak tylko wtedy, kiedy jest lekkie, tylko wtedy może płynąć w tej rzece przemijania, jaką jest nasze ziemskie życie. Może płynąć wraz ze wszystkim, co poprzez mnie chce przepłynąć: z radością, smutkiem, rozpaczą, nadzieją, miłością i gniewem.
Kiedy płynie, nie musi nic zatrzymywać, może pozwolić sobie na przemijanie tego, co było, a już nie jest. Nie dźwigając minionych ciężarów serce robi się lekkie, leciuteńkie, odzyskuje przyrodzoną mu radość, smakuje każdą chwilę, wiedząc, że jest jedyną, jaka jest, uwolnione od lęku przed tym „strasznym”, które nie powinno się nigdy wydarzyć.
I nawet, kiedy zdarzy się tak, że twoje serce zostanie strzaskane na kawałki – nie musisz ich sklejać na nowo. Pokój Bogini daje ci odwagę płynącą z zanurzenia w Rzece Przemijania, z zaufania do twojej zdolności odczuwania, która pozwoli cię wziąć do ręki każdy kawalątek, delikatnie i z miłością podziękować mu za to piękne i trudne, co w nim się zapisało – a potem wrzucić do Rzeki, która wciąż płynie. To zajmie ci trochę czasu, zwłaszcza wtedy, kiedy trzeba oddać ten kawałek, do którego jesteś najbardziej przywiązana, albo ten, który najmocniej boli, tak bardzo, że wydaje ci się, ze bez niego nie dasz rady dalej żyć, ale kiedy już wszystkie płyną, kiedy już jesteś pusta i wydaje ci się, że taka już zostaniesz, wtedy … ku twojemu zdziwieniu, w tym pustym, przestronnym miejscu odkrywasz serce, które przekracza wszystko, cokolwiek mogłeś sobie o nim pomyśleć. Nie możesz zobaczyć jego granic, w którakolwiek stronę się obrócisz, tam ono wciąż jest. Pulsuje życiem. Czyli miłością. Ach, a więc to jest serce Bogini? A może jednak moje? A może nie ma żadnej różnicy? „Nie dwa i nie jedno”, jak mawiają w Zen. Już nie pytasz, czyja ta miłość, która płynie i płynie i płynąc nie przestaje, czy twoja, czy Bogini, na jedno wychodzi. Nie masz tu wątpliwości, że „pokój Bogini zagościł w sercu twym”. Ten, do którego tak długo, tak wytrwale wędrowałaś.
I wtedy tak sobie myślisz: może każdy wędruje z jakimś błogosławieństwem, które ma zanieść do świata, od którego przecież nie można uciec, ani przed nim się schować, bo nie ma gdzie. Bo on jest tym jedynym światem, jaki jest ci teraz dany i nie ma innego.
I nawet, jak już nie pamiętasz, skąd niegdyś wyszedłeś – bo niezmiernie łatwo tutaj się zapomina – to i tak twoja pieśń pamięta. Więc śpiewa się i śpiewa i nie przestaje, bo chce być usłyszana. Byłoby wielka stratą zapomnieć swoją pieśń, nieprawdaż?
O mojej wiem, że prowadzi mnie zawsze do spotkania. Nie ma nic piękniejszego niż ta chwila, kiedy czujemy się już wystarczająco bezpieczni w przestrzeni kręgu, aby mogła się między nami dokonać wymiana, kiedy zaczynamy słyszeć nawzajem swoje pieśni. Kiedy nagle rozpuszcza się to, co nas oddziela i każe nam wierzyć, że oddzielenie jest realne i bez niego nie da się żyć. Ta chwila, kiedy „pokój Bogini” jest żywą, tu i teraz realnością.