Przed nami szczególny, ten najbardziej mistyczny nów księżyca, który wyznaczał zawsze lunarne Samhain, czyli Święto Przodków.  Dopełnia się o szóstej rano w niedzielę piętnastego listopada, więc ta święta zaduszkowa noc Dziadów, która otwiera bramy do innego świata przypada z soboty na niedzielę.

Kiedy poruszamy się po kole roku, uwzględniając nie tylko rytm słoneczny, ale także księżycowy, to właśnie drugi nów po równonocy jesiennej otwiera czas zanurzenia się w ciemności. Spirala światła zwija się coraz bardziej zbliżając do Zimowego Przesilenia, kiedy to Czarna Matka urodzi świetliste dziecko dając początek nowemu cyklowi życia. Ale to światełko powoli będzie wzrastało, jeszcze długo będzie delikatne, dlatego czas ciemności dopełni się dopiero w drugi nów po Przesileniu symbolicznym zapaleniem świec w święto Imbolc, które przetrwało – jak wiele świąt tzw. pogańskich – jako Matki Boskiej Gromnicznej.

Te trzy księżycowe miesiące to czas zbliżania się do słonecznego nowiu, czyli czasu najgłębszej ciemności jakim jest Zimowe Przesilenie, a potem stopniowego zeń wychodzenia. Powoli, bez pośpiechu, bo to czas zatrzymania, głęboko introwertyczny, skłaniający do medytacji i mistycznych doświadczeń, zanurzenia się głęboko w śnienie, zbliżania do tajemnicy. Do pra-początku, który zawsze obecny, choć głęboko przed rozróżniającym umysłem skryty. Ale dla zanurzonego w ciszy umysłu jedności– zawsze otwarty.

Szczególnie teraz, kiedy otwierają się bramy między światami, tym widzialnym, namacalnym, materialnym i tym tylko (albo aż) duchowym, niewidzialnym dla oczu oślepionych światłem. Ale kiedy usiądziesz w ciemności, która jest ciszą dla oczu – być może uda ci się zobaczyć niewidzialne i usłyszeć głos zagłuszany przez nadmiar bodźców, na jakie jesteśmy nieustannie wystawieni, wręcz bezbronni, jeśli żyjemy w wielkim mieście. Oślepieni światłem tęsknimy za ciszą ciemności.

Dlaczego jest nam tak potrzebna i na czym polega jej uzdrawiające działanie – opowiadałam w lutym, na ostatnim przed-pandemicznym spotkaniu w gościnnym Tarabuku, a moi przyjaciele Monika, Sebastian i Piotr grając i śpiewając swoje pieśni, piękne i mądre, pomagali nam wejść w ciszę ciemności. Maleńka salka wypełniona była ludźmi po – a właściwie ponad – brzegi. Byliśmy tak blisko siebie, jak teraz jesteśmy daleko. Tak bardzo razem, jak teraz osobno. Przyjdzie czas, że znowu się tam spotkamy, tęsknimy za tym, ale skoro zostaliśmy wszyscy zatrzymani w biegu, to rozsmakujmy się w tym zatrzymaniu, rozgośćmy w ciszy ciemności. Przecież nie wiemy, kiedy czas tak bardzo będzie nam w tym sprzyjał, jak teraz.