„Kim jest ta pani, której zdjęcie stoi na twoim biurku? I dlaczego właśnie ona, skoro, jak mówisz, nawet nie spotkałyście się osobiście w tym życiu?”

Jak mam odpowiedzieć, jak wyjaśnić relację tak niebywale bliską, tak intymną, bo niczym nie zapośredniczoną, czysto duchową. Nie miałyśmy okazji, żeby spotkać się we wspólnym działaniu, czy choćby rozmowie na tak ważne dla nas obu tematy, a jednak… rozumiemy się bez słów. Kiedy dopada mnie zwątpienie albo pokusa, żeby się schować, kiedy czuję, że już dłużej nie zniosę tego języka wojny, w jakim namawia się nas wciąż do walki z rakiem, albo z pandemią a nawet – o absurdzie – z klimatem, wtedy przysuwam do siebie owo zdjęcie, co na biurku stoi, patrzę Jej w oczy i tak pytam: Marijko, proszę powiedz mi, jak się przez to przechodzi?

Jak to możliwe, że nigdy nie poddałaś w wątpliwość swoich odkryć, pomimo wielkiego odrzucenia ze strony zwanego szumnie „środowiska naukowego”? Które nie mogło przełknąć teorii -jakkolwiek dobrze by ona dokumentowana nie była – wedle której patriarchat z jego etosem wojny jest tylko cienkim naskórkiem naszej ludzkiej historii, naszą ciasną klatką, w której samiśmy się zamknęli. W świetle Twojej hipotezy o istnieniu (przez co najmniej trzy tysiące lat) neolitycznej pokojowej, egalitarnej Cywilizacji Starej Europy, wszystkie wymyślne teorie wedle których człowiek z natury jest istotą agresywną, zaś „wojny są równie stare jak ludzkość”, wszystkie one straciły nagle swoją wiarygodność. Pojawiła się perspektywa badawcza, która pozwoliła spojrzeć na nie jako na projekcję a równocześnie uzasadnienie istniejącego stanu rzeczy.

Jakby tego było mało, to jeszcze dołożyłaś do kompletu Boginię, jako centralną postać duchowości, moralności i religii tamtej kultury, dzięki której miała ona właśnie taki a nie inny, czyli pokojowy charakter! Gdybyś chociaż zmilczała wiodącą rolę kobiet, które nie dość, że pełniły rolę kapłanek, to jeszcze i królowych. Wiadomo było, że takich rewolucyjnych odkryć nie da się lekko przełknąć, więc nie ma co podśmiewać się z  wydawcy, który nie chciał wydać książki Goddesses and Gods of Old Europe, dopóki nie uporządkował towarzystwa „we właściwym”, strawnym dla czytelnika szyku: Gods and Goddesses of Old Europe.

Ale ta pierwsza z cyklu książka to jeszcze małe piwo, przeszła prawie bez echa, dopiero dwie następne, grubaśne, naszpikowane profesjonalnie opisanym „materiałem dowodowym”, dopiero one rozjuszyły środowisko. Cóż się dziwić, skoro w tytule każdej wielkimi literami wyróżnione to kłopotliwe słowo „Bogini”: The Language of the Goddess i The Civilization of the Goddess. Jakkolwiek przeciągano przez zęby Boginię i pomniejszano rangę Twoich odkryć – mocno trwałaś przy swoim, a nawet potrafiłaś się z tego śmiać, co jednak nie zmienia faktu, że przypłaciłaś odrzucenie rakiem, który radykalnie skrócił Twoje życie. Taką miałam intuicję, potwierdziła ją Twoja przyjaciółka, aktywistka i wspaniała artystka Cristina Biaggi, z którą miałam okazję rozmawiać, kiedy na zaproszenie Stowarzyszenia Kobiet Dakini odwiedziła przed laty nasz kraj. Była jedną z tych twórczych kobiet, dla których Twoje odkrycia stały się wielką inspiracją. Naukowym zapleczem, niewyczerpanym skarbcem umożliwiającym coraz lepsze zrozumienie symbolicznego „języka Bogini”.

Wiem, o czym mówię, bo mówię również o sobie. Moja wdzięczność, doprawdy ogromna, jeśli dodać do niej szacunek i podziw, wystarczający byłby to powód, aby Twoje właśnie zdjęcie, a nie innych, spotkanych „na żywo” duchowych nauczycieli postawić na biurku. Ale prawda jest taka, że nie przyszło mi to do głowy, a właściwie do serca, dopóki nie przeczytałam wstępu do Twojej ostatniej książki The Living Goddesses, tej właśnie, której nie zdążyłaś dokończyć, chociaż pracowałaś nad nią do ostatniej chwili. Pomimo wielkiego bólu (jaki tylko może zapewnić rak z przerzutami) kontynuowałaś pracę, którą przerwałaś dopiero na dziesięć dni przed śmiercią, kiedy zawieźli Cię do szpitala. Tak, wiem, gdybyś to Ty pisała ten wstęp, na pewno pominęłabyś taką informację, ten fakt, który wstrząsnął mną tak głęboko, że od tamtej pory prowadzę z Tobą niekończącą się rozmowę. I pytam Cię wciąż i wciąż od nowa: skąd wiedziałaś, że takie jak ja Anije będą czekały na to, co napiszesz? Skąd czerpałaś pewność i wiarę, że warto, pomimo bólu i słabości ciała i zapewne próśb Twoich bliskich, żebyś dała sobie spokój i odpoczęła?

Zapewne nie brałaś pod uwagę takiej możliwości, że jak jakaś Anija dowie się, co tam wyczyniałaś na zwanym łożu śmierci, to już nie będzie mogła ani schować się przed światem, ani wycofać ani zwątpić na dobre. Czyli na złe. Zabrałaś mi taką możliwość Marijko, muszę  Ci w końcu o tym powiedzieć. A właściwie pokłonić się i podziękować.

Jutro Twoje setne urodziny. Tak się składa, że będziemy je celebrować w kręgu „Tej-która-wie”,  z kobietami, które w tym roku prowadzę na drodze budowania zaufania do siebie samej. Trudno o lepsze towarzystwo, nieprawdaż? Będziemy dla Ciebie tańczyły i śpiewały boginiczne pieśni, bo dużo ich powstało od czasu, kiedy pisałaś swoje księgi. „My wszystkie z Bogini i do Niej wrócimy, tak jak kropla deszczu znika w oceanie…” Tam się spotkamy, kiedy dojrzeje po temu czas, ale teraz idę piec dla Ciebie tort urodzinowy. Świeczki już kupione, jutro je zapalimy. Pamiętaj, żeby pomyśleć życzenie, zanim w Twoim imieniu je zdmuchniemy.


Zapraszam na stronę projektu: 100. urodziny Mariji Gimbutas. Powrót pokojowej Europy www.marijagimbutas.pl

W ramach projektu wykład w każdą wiosenną pełnię księżyca. Zapraszam!