Oto Ona, Ta, Która się Uśmiecha do swoich dzieci, Bogini Wielka Matka. Z Jej nie mającej początku miłości zrodzone są wszystkie istoty i wszystkie światy. Dla nas uobecnia się jako Ziemia – Matka, Jej żywe ciało rozkwita Ogrodem, niewyczerpaną mnogością pięknych form życia, wszystkie są połączone, tylko my, ludzie, ogarnięci żądzą władzy, uwierzyliśmy w swoją osobność, w swoją „wyższość” nad innymi dziećmi Ziemi i w ten sposób sami siebie wygnaliśmy z Ogrodu Bogini. Dlatego żyjemy w poczuciu wyobcowania i egzystencjalnej samotności, które sprawiają, że „pokochaj siebie samego” wydaje nam się tak trudnym i okupionym wielkim wysiłkiem zadaniem.
Nie wymaga to żadnego wysiłku kiedy poddajemy się życiodajnej miłości, jaka płynie z pulsującego życiem ciała Ziemi. Dlatego zapraszam Cię do takiego mistycznego, duchowego a zarazem zmysłowego doświadczenia, które uwalnia od iluzji od-dzielenia.
Tylko tutaj tak się można modlić
Budzę się, a za oknem znowu słońce, jeszcze jeden dzień podarowany, jeszcze jeden w tej cudownie otwartej przestrzeni ogrodu – lasu – łąki, jeszcze nie dzisiaj trzeba będzie zamknąć ptaka do klatki, uff! Wiem, że powinno mnie to raczej zmartwić, bo susza straszna tego roku, kolejnego roku, przecież jak wszyscy tutaj wyglądam niecierpliwie deszczu, i że ceną za to bezchmurne niebo będzie znowu długie podlewanie, no i myślę wciąż z troską o tych wszystkich, których nie dam rady podlać, co z nimi będzie, ale… Nie mogę się już niczym martwić, chyba limit na to życie został wyczerpany, nie mogę się nie cieszyć tym, co jest.
Za chwilę wyjdę do ogrodu przywitać się ze wszystkimi, którzy maja tutaj swoje korzenie, podziękować im za to, że pozwalają mi tutaj z nimi, pośród nich, pod nimi być, żyć, mam nadzieję, że kiedy przyjdzie czas, to również umrzeć. Roślinne istoty, zupełnie niebywałe, jakiż znalazły piękny sposób, doskonały w swojej prostocie, nie muszą zabijać, aby żyć, karmią się samą esencją, pozwalając, aby przez nie płynęły soki ziemi i światło nieba. Oto siostry lipy, moje schronienie, moja miodna radość.
Trudno wprost w to uwierzyć, że można mieć w sobie tyle miłości i tak hojnie, bez żadnego umiaru, bez żadnych oczekiwań nią szafować. Na wszystkie świata strony, na każdego, kto tutaj, pod nimi sobie siądzie, jak gdyby nigdy nic, jakby to była najoczywistsza sprawa, ale ja się pytam, gdzie indziej, w caluteńkim wszech-świecie spotkaliście kogoś takiego? Bo ja sobie nie przypominam, chociaż mam wrażenie, ze szwędam się już długo po różnych światach, doprawdy niczego, co dało by się porównać z drzewem to nigdy nie spotkałam.
Taka to właśnie moja modlitwa poranna. Udało mi się kiedyś, w przybliżeniu, bardzo dalekim, ale jednak, wyrazić ją takim wierszem:
Zachwycenie. Oto moja modlitwa
Niczego nie chce, niczemu nie służy
Ogień i woda, ogień i woda
Wszystko się łączy, nic nie zanika
Wiatr wieje – a ja go słyszę
Trawę ugina – a ja ją widzę
Oto moja modlitwa
Nie przeoczona została chwila
We mnie obecna, w mojej obecności
W tej oto skórze wiatr uchwytny
W uszach moich zasłyszany
Uniosła się dusza w zachwyceniu
Ni na chwilę, na piędź nawet
Nie opuszczając ziemi
To jest właśnie ziemia, niebywałe, nieprawdaż? Tylko tutaj tak się można modlić. Całym swoim jestestwem, calusieńkim ciałem, pośród innych ziemskich ciał, nie tylko duszą.
Co to jest duchowość Ziemi?
Ktoś zapytał mnie niedawno, dość zadziornie i raczej z krytycznym nastawieniem: „no i co to jest, ta duchowość ziemi?” Właśnie to. Ujawnia się i rozświetla sama, kiedy jestem przytomna temu, co jest, całkowicie obecna, żywa każdą komóreczką ciała-umysłu – duszy. Wtedy w jednej chwili znika to wtórne, sztuczne, zbiorowym wysiłkiem wielu pokoleń wyhodowane oddzielenie, jakby go nigdy nie było. No bo prawda jest taka, że ono nie ma żadnej egzystencji, nie istnieje poza naszą zbiorową iluzją, którą – jak każdą iluzję – trzeba nieustannie podtrzymywać, aktywnie i z wielkim nakładem energii, odcinając się, odcinając, odcinając… To jest jak nałóg, jak już się w to człowiek wdroży, to wydaje mu się, że nie da się bez tego żyć… A przecież każdego od dziecka wdrażają, na wiele pomysłowych sposobów.
A tymczasem wystarczy wejść w ciszę, którą wszyscy w sobie nosimy, wystarczy usiąść pod starym drzewem, położyć się na ziemi, poczuć, jak wibruje w niej życie, to samo, co we mnie, to samo, co w tym drzewie, to samo w jastrzębiu, który właśnie kołuje nad nami, to samo w myszach, które pośpiesznie zmykają do norek, to samo, to samo … Jedno życie, które nieustannie, nieprzerwanie umiera i rodzi siebie samo na nowo. Jakże kruche, jakże inteligentne i pomysłowe, w tysięcznych formach i kształtach, kolorach, zapachach i woniach, z siebie samego się wyłania i do siebie powraca.
W tym stanie czystego bycia odkrywasz, że nigdy nie jesteś sam, ani nie byłeś, ani nie będziesz, wszystkie istoty tutaj o tym wiedzą, i te roślinne i te skrzydlate i pełzające, tylko homo sapiens sapiens i tak dalej sapiens, wykoncypował sobie, że jest inaczej. Dlaczego i po co? Przyznaję, że długo mnie to pytanie dręczyło, zwłaszcza wtedy, kiedy szczególnie dotkliwie uwierała mnie ta kula u nogi, z którą ni do tańca, ni do różańca. Nawet parę, jak mi się wydaje, w miarę niegłupich odpowiedzi znalazłam, ale … nie chce mi się jakoś głowy nimi teraz zawracać.
Wolę raczej skupić się na budowaniu, na szukaniu kolejnych sposobów, które będą pomocne, miejmy nadzieję, w znajdowaniu drogi do tego pięknego, radosnego doświadczenia Jedności. Z jednej strony to żadna nowalijka, bo cóż innego robiłam przez te wszystkie lata spędzone w kręgu, ileż misteriów narodzin z łona Matki Ziemi poprowadziłam, ile razy las i ogień i wszystkie ptaki w lesie słyszały jak śpiewamy:
Matko Ziemio twym dzieckiem znów jestem
Rozłąki skończył się czas
Twym głosem jestem i ciszą
Twym ogniem ogrzewam świat.
W każdej kobiecie i każdym mężczyźnie, którzy narodzili się jako dzieci Ziem płonie ten sam ogień, jaki dostali od Matki. Ale u każdego płonie nieco inaczej, w ten piękny, niepowtarzalny sposób, w jaki wszystko jest tutaj jedyne i niepowtarzalne. Każdy i każda mówi swoim głosem, choć gdzieś tam, u korzenia, to przecież jeden głos. Mój jest taki.